niedziela, 4 sierpnia 2013

Update



Nie wiadamo kiedy i jak, moj blog w pewnym momencie przemienil sie w bardziej prywatny niz jakikolwiek tematyczny. Poznalam tu wiele osob, ktorych losy mnie takze interesuja i obiecalam co niektorym, ze odezwe sie kiedy status rodzinny sie u mnie zmieni. Jestem wiec. Troche pozno, ale musialam sie na jakis czas odciac od swiata codziennego na rzecz rodziny.

Tak wiec, 24go czerwca czyli dokladnie w dzien wyznaczony przez lekarza urodzila sie mala Hania. Moja coreczka. Jest zdrowa i silna. Obydwie miewamy sie dobrze. Hania rosnie jak na drozdzach, jest usmiechnieta i poki co, nie sprawia nam wiekszych klopotow. Juz mamy za soba 6 tygodni. Byly one wypelnione mnostwem wzruszen, czasem chwilami zwatpienia, usmiechami, radosnymi porywami serca i zdecydowanie mamy za soba najpiekniejsze  momenty w zyciu, a najlepsze w tym wszystkim jest to, ze jeszcze mnostwo takich momentow dopiero przed nami.



Kto by pomyslal, ze taka mala istotka moze przyspozyc tyle szczescia! To by bylo na tyle...

Wracam do maminych obowiazkow!


piątek, 14 czerwca 2013

Jak to robia bociany w Kanadzie?



Skad sie biora dzieci? Chyba wszyscy wiemy... Umowmy sie, ze przynosza je bociany. Zapewne  taka wlasnie historie slyszalo nie jedno z nas bedac jeszcze malcem. Aaa... Czy w Kanadzie sa bociany? Nie! Tutejszy klimat im nie sprzyja, ale mimo tego, ze ten ptak w Kanadzie jest abstrakcja, to kazdy wie jak wyglada i jaka role mu sie przypisuje. Jednym moze sie wydawac, ze wierzenia przypisujace bocianom mozliwosci dostarczania niemowlat sa wierzeniami typowo slowianskimi, ale tak naprawde bocian pelni ta sama symboliczna role w wielu kulturach tak jak np. w greckiej, chinskiej, izraelskiej, a nawet w kulturze starozytnego Egiptu mozna sie doszukac jego wizerunku powiazanego z niemowletami wlasnie.

Czy zastanawialo Was kiedykolwiek dlaczego to wlasnie im przypisuje sie ta radosna role "donosicieli"???

Bociany naleza do gatunku ptakow migrujacych. Jak nam wiadomo, odlatuja z Europy do Afryki jesienia i wracaja do nas u schylku marca lub na poczatku kwietnia. Jeszcze w poganskiej Europie, przed rozpowszechnieniem chrzecijanstwa, zwyklo sie swietowac przyjscie lata, a dzien ten przypadal na 21go czerwca, a czerwiec to idealna pora na sluby i wesela, oczywiscie mocno zakrapiane wonnym winem gdzie rozpuscie duchowej i cielesnej nie bylo konca. Wraz z nadejsciem chrzescijanstwa ten "letni festyn" zamieniono na dzien Sw. Jana czyli powszechnie nam znana Noc Swietojanska, w ktora to wiele dziewic tracilo swoje "wianki". Jesli policzyc dokladnie 9 miesiecy od Nocy Swietojanskiej lub tez dawnego "letniego festynu" to wlasnie koniec marca lub poczatek kwietnia byly okresem, kiedy rodzilo sie najwiecej dzieci. W tym samym czasie pojawialo sie tez niesamowiecie wiele bocianow, wiec obydwa te fakty powiazano i tak powstala legenda o rzekomym przynoszeniu dzieci przez ptaszyska z cieplych krajow.


Wstep wyszedl mi troche dlugi, ale chcialam, zeby bylo ciekawie, a Ci mniej zaintersowani tematem dzieci i bocianow, pewnie juz "odpadli" do tej pory. Tak wiec...


Swiat idzie do przodu, a wraz z nim bociany zrobily sie nieco bardziej nowoczesne. I tak oto, lada dzien mam wyznaczone spotkanie z bocianem w pewnym szpitalu. Czekam na wiadomosc od niego i jesli juz dostane sygnal, jade predziutko po odbior swojego bobasa, na ktorego czekam juz od 9ciu miesiecy.
Moj dzisiejszy wpis ma na celu opisac warunki w jakich dzialaja bociany w Kanadzie. Ohhh... No dobra! Zostawie bociany w spokoju! Takze teraz pokrotce opisze Wam jak przebiega ciaza i porod w tym kraju. Postanowilam zrobic to jeszcze przed rozwiazaniem z obawy, ze PO moge byc zbytnio naladowana emocjami roznorakimi, aby opisac to w sposob jasny, podchodzac do tego z zimna krwia.
Moze zacznijmy od poczatku. Dla wielu z Was zaskoczeniem bedzie, ze podejrzenie ciazy zglasza sie lekarzowi rodzinnemu. Ten zleca odpowiednie badania  na potwierdzenie tego faktu, a jesli ich wyniki sa pozytywne, zaklada on mamie karte ciazy i monitoruje ja od samego poczatku. W tym momencie tez warto wspomniec, ze typowymi badaniami kontrolnymi jak np. zwykla cytologia raz do roku, tez czesto zajmuje sie lekarz rodzinny. W przypadku ciazy, po pierwszym badniu USG, jesli okazuje sie, ze wszystko rozwija sie "ksiazkowo" kobieta nadal pozostaje pod jego opieka. W razie niepokojacych wynikow jakichkolwiek badan, zwyklo sie odsylac ciazarna pod opieke lekarza ginekologa/poloznika. W przypadku "zdrowo" rozwijajacej sie ciazy zostaje sie pod opieka zwyklego lekarza, az do 6go mca. W moim przypadku do konca 6go mca. Kiedy plod jest na tyle rozwiniety, ze istnieje ryzyko, iz jego ciekawosc swiata moze przezwyciezyc chec pozostania w brzuszku mamy, przechodzi sie pod skrzydla lekarza specjalisty. Podczas ciazy caly czas mozna konsultowac sie z polozna, a mozna ja znalezc prywatnie lub tez wybrac jedna ze szpitala, w ktorym sie planuje porod lub tez w kazdym "community centre" co jest czyms na ksztalt naszych polskich domow kultury.


Kiedy dzidzius sobie rosnie, zadaniem mamy jest sie relaksowac, glaskac po brzuszku, sklonic partnera(potencajalnego tate/opiekuna) do budowania wiezi z malenstwem, ale takze przygotowac sie do porodu, nie tylko fizycznie i duchowo ale takze i... technicznie. Co mam na mysli? Otoz Kanadyjczycy nie sa najlepsi w kwestii improwizacji i zazwyczaj na kilka tygodni przed porodem mama dostaje od lekarza lub swojej poloznej cos na ksztalt "planu porodu". Jest to kwestionariusz z pytaniami na temat samego przebiegu porodu zawierajacy m. in. takie pytania:
Kto bedzie twoja osoba towarzyszca w czasie porodu? Pssst. Mozna zabrac cala rodzine... Czy tez mozesz chcesz aby zakazano wstepu do pokoju komukolwiek, poza personelem szpitala? 
Czy chcesz wystapic w szpitalnej koszuli czy tez moze tej przyniesionej z domu? 
Czy przewidujesz mozliwosc wziecia srodkow znieczulajacych podczas porodu?
Kto ma przeciac pepowine?
Komu jako pierwszemu lekarz moze podac dziecko?
Czy w czasie wczesnej fazy porodu chcesz korzystac z wyposazenia szpitalnego takiego jak: pilka, basen porodowy, stoleczki do rodzenia?  
Czy chcesz aby swiatlo w pokoju bylo zgaszone, a w ciagu dnia okna pokoju zaciemnione?
Czy chcesz aby wlaczona Ci jakas muzyke? (CD trzeba przyniesc z domu.)
Ubieranie dziecka - rzeczy przyniesione z domu czy te szpitalne?...itd., itp.   
Zawiera sie tam duzo, duzo wiecej pytan bardziej dociekliwych, ale oszczedze Wam ich.
Dzieki takiej liscie cierpiaca z bolu mama nie musi odpowiadac na potok pytan w czasie rejestracji. Zawsze zdanie mozna zmienic w trakcie, jednak taka lista znacznie ulatwia prace personelowi szpitala.


Wiekszosc oddzialow polozniczych w kanadyjskich szpitalach jest wyposazonych w pojedyncze pokoje z lazienkami. Zazwyczaj zabiera sie tam ze soba osobe towarzyszaca, jak na Sylwestra czy wesele przyjaciolki, najczesciej jest to tata dziecka, ale rownie dobrze moze to byc mama, tesciowa, sasiad, przyjaciolka, siostra lub... zona tudziez zyciowa partnerka(o tym innym razem). Ewentualnie... wszyscy naraz z babcia i dziadkiem na czele, kamerzysta i fotografem. Osoba(y) towarzyszace nie ma(maja) obowiazku byc swiadkiem(ami) calego wydarzenia, jednak dobrze jest, kiedy ktos bliski umila czas oczekiwania, bo te z Was, ktore juz przez to przeszly, wiedza, ze nie zawsze wszystko dzieje sie tak od razu. Szczegolnie za pierwszym razem.


W kwesti tzw. "szkol rodzenia"- osobista decyzja kazdej mamy/pary. Sa nieobowiazkowe i bezplatne, prowadzone przy szpitalach, we wspomnianych wczesniej "community centers", ale takze mozna wziac lekcje prywatne we wlasnym domu. Co wiecej, w Kanadzie bardzo popularne sa porody w domu. Ta opcja niestety jest platna, a jej koszt wynosi okolo $3.000 CAD. Najczesciej jest to tzw. porod rodzinny w wodzie.


Innym bardzo popularnym zjawiskiem, o ktorym warto wspomniec jest tzw. "cesarka na zyczenie". Dla niektorych rozwiazanie nieco szokujace. Wg. statystyk okolo 26% dzieci w Kanadzie rodzi sie w ten sposob. Kobiety z roznych powodow maja prawo te opcje wybrac, bez zadnych dodatkowych oplat czy zbednych pytan personelu. Jesli mama decyduje, ze ta opcja jest dla niej najbardziej korzystna, pozostaje tylko ustalic date i godzine zabiegu z lekarzem i wstawic sie o wyznaczonej porze w szpitalu. Niektore mamy wybieraja jednak zeby to maluch zadecydowal kiedy przyjdzie jego czas i wtedy prosto z jednostki pogotowia mama trafia na stol operacyjny. Oczywiscie te opcje trzeba wczesniej ustalic z lekarzem prowadzacym i personelem w szpitalu. Nie mozna jednak samodzielnie zadecydowac o takim rozwiazaniu w ostaniej chwili. Wtedy jedyne co pozostaje mamie do wyboru to porod naturalny, ewentualnie ze znieczuleniem, jak w przypadku... rwania zeba.


Do punktu kulminacyjnego zmierzajac...

Jest! Urodzilo sie! Maly, brzydki, czerwony, zmeczony i wrzeszcacy cud natury. Czlowiek. Kolejny mieszkaniec tej planety.


Tutaj procedura wyglada tak jak na calym swiecie w krajach cywilizowanych. Maluch zabierany jest do wazenia, mierzenia, kapieli i do ogolnego przegladu pediatrycznego. Najczesciej to tata towarzyszy mu w tej pierwszej podrozy po szpitalnym korytarzu, jednak niekoniecznie. I teraz najprzyjemniejszy moment, a dla niektorych moze nawet nieco przerazajacy: maluchy w Kanadzie w czasie pobytu w szpitalu po porodzie caly czas zostaja przy mamie. Caly czas! Nie sa trzymane w zadnym oddzielnym pokoju skazane na samotnosc i wrzeszczacych sasiadow. Od samego poczatku to zadaniem rodzicow jest malenstwo przewijac, karmic, myc, przebierac. Kiedy mama czuje sie zbyt zmeczona i potrzebuje czasu dla siebie, to tata (ew. osoba towarzyszca) przechodzi szkolenie z zakresu pielegnacji i opieki nad noworodkiem. W taki trening wchodzi kapiel, przewijanie, zawijanie w kocyk (zwane tutaj "swaddling"), odwijanie, przystawianie do piersi lub karmienie butelka oraz metody kojenia placzu. A najfajniejsze w tym wszystkim jest to, ze pokoje szpitalne sa zaopatrzone w 3 lozka. Dla mamy, taty (os. towarzyszacej) i jedno mini dla malucha. Wydaje mi sie, ze dzieki temu systemowi nowi tatusiowie sa bardziej otwarci na opieke nad dziecmi od wczesnych dni zycia. Sa oswojeni z widokiem, dotykiem i zapachem noworodka od pierwszych chwil jego zycia. Potem juz chyba zadne wyzwania im nie straszne. Po dwoch dniach rodzinnego pobytu w szpitalu, rodzice zabieraja malucha do domu i... wtedy dopiero zaczyna sie prawdziwa zabawa w rodzine!


***


Staralam sie jak  najbardziej uczynic ten post jak najmniej przerazajacym, jednak nie wiem czy mi to wyszlo. Jesli nie... Przykro mi.

Pozdrawiam Was goraco i dziekuje, ze mnie dopingujecie. ;)

środa, 24 kwietnia 2013

Tymczasem w Vancouver...




... wiosna! I to jeszcze jaka!
 
 
Pamietacie ten park? Jesli nie, radze spojrzec jak sie zmienil. KLIK
 
 
Pewnie myslalyscie, ze jeszcze nie obudzilam sie z zimowego snu... To nie tak. Niestety, juz jestem aktywna, a nawet powiedzialabym, ze bardzo aktywna. Mimo 31 tygodnia(i paru dni) ciazy nie mam czasu na lezenie i glaskanie sie po brzuszku. Postanowilismy zmienic mieszkanie na wieksze. Od kilku dni pakuje kartony, aby zdazyc z tym do weekendu. Oczywiscie, moglabym to zadanie zostawic swojemu partnerowi lub wykorzystac do tego kogos innego, ale pewnie sprawiloby to ze niczego nie moglabym znalezc na nowym miejscu. A tak... kazdy kartonik dopasowany jest do odpowiedniej szuflady, kazde pudeleczko do odpowiedniej szafki, wszystko ladnie poskladane i dzieki temu bedzie mi latwiej z organizacja. Staram sie bardzo oszczedzac, dlatego wszystko idzie mi w slimaczym tempie. W dzien przeprowadzki, tym razem, bede pelnic funkcje "kierownika zamieszania". W naszym nowym gniazdku bedziemy mieli ogrodek wiec bede miala zajec co nie lada! Trzeba posadzic kwiatki i zasiac sloneczniki! Sloneczniki musza byc, nawet jesli mialyby zakwitnac we wrzesniu!
 
Jakby przeprowadzka nie byla wystarczajacym wyzwaniem, to na dodatek wpadlam w zakupowy szal. Narazie jest wozeczek, fotelik do samochodu, przewijak i kilka ubranek. Lozeczko, materacyk i bujany fotel zamowione czekaja w sklepie na odbior, ale nie mamy czasu, aby po nie pojechac. W kazdym badz razie, zaplacone, nie zginie. Moj lekarz powiedzial, ze szpitalna torba powinna byc spakowana do 35 tygodnia, a tymczasem w mojej mozna znalezc tylko kapcie, bo jedynie z nich jeszcze nie "wyroslam".
 
Raz na dwa tygodnie biegam do lekarza, a od lekarza do laboratorium medycznego robic rozne badania. W miedzy czasie mamy widzenia z dzidziusiem. Mam tu na mysli USG. Ostatnie mialo na celu zmierzenie mojej Kruszynki i oszacowanie jej wagi. Na chwile obecna wazy zaledwie 1kg i ca. 45 dag, ale do dzwigania przed soba mam o wiele wiecej. Aby usmierzyc bol kregoslupa, 2-3 razy w tygodniu chodze na basen, a najwiecej czasu spedzam w jacuzzi. Mozecie sobie wyobrazic jak prezentuje sie w stroju kapielowym. Moj maz mowi, ze zaliczam sie do gatunku "muminkowatych". Chyba sie z nim zgodze. Moja buzia przybrala ksztalt pilki i sen z powiek spedzaja mi ewentualne rozstepy na policzkach. Budze sie co rano spuchnieta i... niewyspana. Bo jak tu mozna spac kiedy w moim brzuchu odbywa sie nocne disco?
 
 
Jak co niektore z Was juz zauwazyly, ciagle tu sie pojawiam. Czytam Wasze posty i staram sie udzielac za kazdym razem kiedy mam cos do powiedzenia. Mam tez kilka postow, ktore chcialabym opoublikowac, ale... teraz nie jest to najlepszy moment na siedzenie przed komputerem.  
 
Takze, to tyle u mnie. Pojawilam sie tu zapewnic Was, ze nie porzucilam bloga i czuje sie sie zle z tym, ze tak go zaniedbalam, ale to zycie wyznacza priorytety. Pozdrawiam goraco z pudelkowej krainy!
 
Pleasure Seeker
 
 
PS. Aha! Chcialam zapytac czy sa tu zaintersowani wpisem na temat tego, jak przychodza na swiat dzieci w Kanadzie?
 

piątek, 22 marca 2013

"Odgrzewany kotlet" czyli wygrana od Sroczki.

 
 
 
Ktora z nas nie brala udzialu w blogowych rozdaniach? Chyba nie ma takiej. A ktora nic do tej pory nie wygrala? Chyba takich wsrod blogerek jest wiele i do niedawna jeszcze, ja bylam jedna z Was. Ale... moja ostatnie osiagniecie jest dowodem na to, ze warto probowac. Otoz, wygralam nagrode w konkursie noworocznym u Sroczki z bloga "Co sroce w oko wpadnie..." !
 
To taki troche "odgrzewany kotlet" bo nagroda doszla do mnie juz ponad 3 tygodnie temu, ale jakos nie bylo sposobnosci, aby sie sie nia pochwalic. Tak w ogole, to moglabym ten post zatytulowac "Byla sobie czekolada i byly sobie zelki", ale wtedy nikt nie wiedzialby o co chodzi. Oprocz tego, ze Sroczka przeslala mi nagrode glowna to dorzucila do niej super bonus w postaci czekolady jakiej w Kanadzie nie ma nigdzie, zelkow i mini produktow, co sprawilo, ze bardzo szybko zapomnialam o incydencie powrotu paczki do Nadawczyni. Tak, tak... jakims cudem adres sie rozmyl na kopercie. Choc wlasciwie ja jestem z tych dziwadel, ktorym czekanie sprawia przyjemnosc.
 
Tadaaam! Oto jej zawartosc:
 
 
Wiem, wiem. Slinka Wam pewnie leci na te produkty. W paczuszce znalazlam: wisniowo-migdalowy zel pod prysznic Balea, balsam do ciala z olejkiem z migdalow, na ktory niestety moj osobisty maz ma uczulenie i jak tylko sie nim posmaruje i jestem gdzies w poblizu to zaczyna kichac. Dlatego stosuje tylko rano kiedy otulam zapach ubraniami.
 
 
Balsam do ust Balea, ktorego jeszcze nie otworzylam, bo mam narazie kilka, ktore chce "skonczyc", mini szampon dodajacy objetosci wlosom i mini energizujacy zel pod prysznic.
 
 
 Nastepnie moi ulubiency czyli olejek migdalowo-herbaciany z Alverde i odzywka do wlosow tej samej firmy. Dodam, ze olejek byl moim cichym marzeniem. Uwielbiam olejki tej marki! Mam juz 4 w tym jeden na wykonczeniu!
 
 
Dwie maseczki kolagenowe z... ptasiego gniazda. Hmmm?
 
 
Obecny mieszkaniec mojej torebki czyli kremik do rak o zapachu wanilii i toffie. Mniaaam!
 
 
Oraz produkty P2, eyeliner- mial byc wodoodporny, ale z moich oczu zawsze wszystko splywa, puder wykanczajacy wyrownujacy koloryt cery(bardzo lubie uzywac w dni kiedy nie nakladam makijazu), baza pod cienie- dodam, ze calkiem niezla jak na jej cene i jasnobezowa kredka z Essence.
 
 
I produkty, ktore uratowaly mi zycie bo gdyby Sroczka nie zawarla ich w paczuszce, zel pod prysznic, balsam, olejek, krem do rak i balsam do ust zostalyby przeze mnie skonsumowanie w trybie natychmiastowym.
 
 
   Wiec jesli czasem zastanawiacie sie gdzie sie podziewam i co sie u mnie dzieje to oswiadczam iz w przerwach miedzy codziennymi obowiazkami, myje sie, smaruje, nacieram, szoruje, maluje i czesto zagladam do lusterka!
 
Tyle razy skakalam z bloga na blog i zazdroscilam Wam tych niemieckich produktow, a teraz mam i ja! Przy okazji zachecam do zajrzenia na blog Sroczki . To blogspotowe, recenzyjne kompedium wiedzy pelne uwag na temat kosmetykow tych tanszych i tych czasem prawie dla nas niedostepnych.  Moze wkrotce tez zalapiecie sie na jakis konkurs u niej ;)
 
A Tobie Marzenko, jesli mnie czytasz jeszcze raz DZIEKUJE!
 
Ps. Po dostaniu paczki zrobilam sobie straszne kuku bo odlozylam zrobienie zdjec "na pozniej" i przez to musialam czekac, az tydzien z otworzeniem niektorych produktow. To byl koszmar!

sobota, 9 marca 2013

L'OCCITANE- pierwsze starcie.

 
 
Pewnego razu bedac w jednym z centrow handlowych jakims dziwnym sposobem znalazlam sie w firmowym sklepie L'Occitane. Bylam zdumiona jego wystrojem, pieknymi opakowaniami produktow, cenami, ubiorem pracownikow, sama marka tez(bo lubie francuskie produkty), tymbardziej, ze widywalam ja na blogach tu i owdzie. Chwytajac "pierwszy-lepszy" kremik z polki reka mi zadrzala. Co?! $48 za jakis tam krem do ciala? Wysmarowalam nim dlonie i doszlam do wniosku, ze jest dla mnie za tlusty i pachne zbyt ziolowo. Powachalam jeszcze kilka specyfikow i trafilam na balsam do ciala, ktorego zapach bardzo pozytywnie mi sie kojarzyl i juz chcialam go kupic, ale doszlam do wniosku, ze mam w domu jeszcze 3 inne, a poza tym cena $34 przemowila do mojego rozsadku i odstawilam go na polke.
 
Wracajac z Panamy trafilam na stoisko marki L'Occitane w sklepie bezclowym na lotnisku. Moja uwage przykul zestaw mini produktow, zawierajacy miedzy innymi balsamik, ktory chcialam miec. Dlugo sie nie zastanawiajac, chwycilam pudeleczko w cenie $30 oraz do kompletu dobralam sobie oslawione 100% maselko shea w mini wersji za kolejne $8. W akcie rozpaczy przeciagnelam karte kredytowa, po czym z ciagle smutna(ale juz nie tak smutna) mina pomaszerowalam do swojej bramki.
 
 

A wiec zestaw zawieral: lekki balsam do ciala z wyciagiem z Verbeny(tak, to ten balsam), zel pod prysznic tej samej wersji.


Nastepnie: regenerujacy szampon do wlosow suchych i zniszczonych z olejkami oraz odzywke z tej samej serii.

 
A jako bonus w zestawie byl krem do rak z dodatkiem maselka shea.


No i te maselko...
 
 
No i teraz przejdzmy do sedna sprawy. Na czym polega fenomen marki, nie mam pojecia bo zaden z tych produktow nie podbil mojego serca. Zel pod prysznic, jak to zel, myje, pieni sie, pachnie ladnie, ale jednak nie tak ladnie jak pachnial jeszcze w sklepie. Balsam okazal sie porazka na pelnej linii. Mial nadawac skorze delikatny zapach, a w efekcie przez pierwsze 15 pachnie tak mocno, ze ciezko jest go zniesc, po czym calkowiecie(!) sie ulatnia, nie pozostawiajac po sobie ani uczucia wygladzonej skory, ani uczucia nawilzenia.
 
Szampon placze wlosy jak to zwykle szampon naturalny, odzywka jest niewydajna. Zreszta juz sie skonczyla, szamponu jeszcze mi zostalo na 2 mycia. Krem do rak, no coz... Tak samo jak w przypadku reszty produktow. Tubka ciekawa, a w tubce krem jakich "milijony" na drogeryjnych polkach. Co ciekawe, za pelen rozmiar tego cuda trzeba zaplacic $30, a moj ulubiony i 10 razy lepszy kosztuje zaledwie $6.
 
Jedynie na temat maselka moge powiedziec cos dobrego, a mianowicie to, ze dzieki niemu szybko pozbylam sie suchych skorek na nosie, ktore byly efektem jego spalenia w sloncu. Spodziewalam sie tez, ze maselko te bedzie bardziej kremowe, a poki co nie da sie w nie palca wcisnac, nabierajac je z tej mini puszeczki ma sie wrazenie, ze sie jezdzi suchym palcem po suchej kostce mydla. Moze to ma tak dzialac, jednak ja lubie sobie od czasu do czasu umoczyc w czyms paluch. Przyda sie, ale nie bedzie to moj KWC.
 
I tak oto mialam okazje przetestowac 5 produktow L'Occitane i zaden z nich nie podbil mojego serca, co sprawilo, ze juz wiecej nie mam potrzeby wchodzic do ich sklepow i macac ich buteleczek, tubek i puzderek. Wyleczylam sie.
 
Zastanawiam sie nad tym gleboko jak bardzo latwo nas omamic, piekna buteleczka, wystrojem sklepu, tzw. imidzem firmy, wszystko to marketing czyli w jezyku potocznym "zwykla sciema". Ta lekcja kosztowala mnie rowne $38. Jakos znioslam te porazke, bywalo ze placilam wiecej...

 
Ciekawa jestem czy mialyscie do czynienia z ta marka... Jakie sa Wasze odczucia? Czy kupilyscie kiedys cos ogolnie chwalonego, a w Waszym przypadku byla to porazka?
 
 

czwartek, 7 marca 2013

Panama w obrazkach




W czasie pobytu w Panamie przez zaledwie 10 dni zrobilismy tyle zdjec, ze po powrocie polowe z nich musialam usunac. Po pierwsze, niektore byly tak kiepskie, ze nie warto bylo zasmiecac nimi komputera, po drugie, na co komu ich tyle, skoro i tak wszystko co najwazniejsze zostaje w glowie?
 
W zwiazku z tym, ze ciagle mam tych zdjec bardzo duzo(ponad 350), a nie chcialam Was  nimi zameczyc, porobilam tematyczne kolaze. Mam nadzieje, ze Wam sie spodobaja.

Na poczatek rada dla kazdego kto planuje jakis lot w niedalekiej przyszlosci: Nie ogladajcie przypadkiem filmu o katastrofie lotniczej na dzien przed odlotem Waszego samolotu. Tak jak uwielbiam latac, tak tym razem wyobraznia zrobila swoje i zmoczylam koszulke raz przy starcie, potem przy turbulencjach, nastepnie przy ladowaniu! Trzeba byc mna zeby popelnic taka glupote!

... a co do samego wyjazdu... Nie bede chyba oryginalna piszac, ze bylo cudownie. Co prawda myslelismy z mezem, ze bede musiala caly pobyt przelezec w hotelowym pokoju ogladajac telewizje, ale na szczescie wszystko skonczylo sie dobrze. Otoz, pierwszego dnia na spotkaniu organizacyjnym, ktore odbylo sie wczesnym rankiem, zemdlalam. Bylam jeszcze nieco zmeczona lotem, zatrzymala sie we mnie woda, ale to nie z powodu ciazy, po prostu wiekszosci ludzi po takiej podrozy dzieja sie takie rewelacje, a poza tym, bylam jeszcze bez sniadania i to chyba spadek cukru plus temperatura(od ktorej odwyklam) spowodowaly, ze na chwile zerwala mi sie lacznasc ze swiatem rzeczywistym. Tylko nie mowcie o tym nikomu! Wraz z momentem kiedy pochlonelam w bufecie jajecznice na boczku, podgryzajac dojrzlalymi w sloncu pomidorami i zapilam dwiema szklankami soku dopiero co wycisnietego z tropikalnych owocow, energia mi wrocila. No dobra, przyznaje sie. Zemdlalam z wrazenia. Hihihi!

Nasz osrodek byl przepiekny i... ogromny. 850 pokoi porozmieszcznych w kameralnych budynkach rozciagnietych wzdluz plazy. Trafil nam sie pokoj z widokiem na wode i co prawda, nie byl on przy samej plazy (ale na wzgorzu), ale tak naprawde chyba tylko idiota siedzialby w hotelowym pokoju jesli wokol tyle rzeczy do obejrzenia.

Temperatura na co dzien wynosila jakies 32-34 st C, ale w sloncu bylo ponad 40 st C, co sprawilo ze podczas godzin tzw. szczytu staralam sie unikac smarzenia w sloncu. Zazwyczaj ten czas spedzalismy w basenie, lub zacienionych ogrodkach wodnych, ja popijajac soczki i zjadajac owocowe sorbety, a moj maz smakujac lokalnego piwka. Tak czy siak, mimo filtru przeciwslonecznego (o faktorze 110!) nakladanego srednio co 2-3 godziny "zesmalilam" sobie skore na stopach, ramionach i nosie. Nie wiem jakim cudem, ale opalilam tez nieco brzuszek, mimo tego, ze caly czas go zakrywalam.  
 
 
 
Jak widzicie na zdjeciach, pierwsze dni uplynely nam na spacerach, plywaniu w basenach, wieczorach spedzonych w restauracjach z lokalnym jedzeniem, ogladaniu przedstawien jakie organizowane sa dla rezydentow hotelu, a nastepnie lezakowaniu nad oceanem do poznej nocy i wsluchwaniu sie w szum wody. Odpoczynek pelna geba!


Jednak ilez mozna odpoczywac! Kiedy tylko naladowalismy swoje baterie sloneczne, wybralismy sie na wycieczke do lasu deszczowego. W zwiazku z tym, ze lasy te sa bardzo niebezpieczne ze wzgledu na zyjaca w nich zwierzyne, wycieczka odbyla sie pod okiem obeznanego z tropikalnymi warunkami przewodnika (zwisajacy na lianie Giovani). W lesie mozna bylo dojrzec wiele gatunkow dzikiej zwierzyny poczynajac od zabek, motylkow, poprzez iguany (jaszczurki, ba! jaszczury!), weze, mrowkojady, a na malpach i krokodylach konczac. Oprocz tego zafascynowana bylam roslinnoscia (kwiatami, drzewami, lesnymi owocami i smiercionosnymi(!) lianami). I zapach! Zapach dzungli jest nie do opisania. Z powodu wysokiej temperatury, zwierzyna pokazywala sie niechetnie i choc czasem mozliwe jest zobaczenie calego stada malp, to my zobaczylismy tylko jedna malpke Kapucynke, ktora na widok naszej wycieczki "zdebiala" i tak pozostala w bezruchu az do momentu kiedy nie zniknelismy z pola jej widzenia. Czy wiedzialyscie, ze do malpek Kapucynek nie mozna sie usmiechac? Na widok wyszczerzonych zebow, malpki zwyczajnie atakuja, drapia i szarpia za "siersc" myslac, ze wrog szczerzy do nich kly.
 
Po wycienczajacym spacerze po dzungli, wyladowalismy w restauracji osadzonej na brzegu jeziora Gatun, gdzie co godzina na taras wychodzil czlowiek z wielka misa kuchennych resztek i karmil podplywajace do brzegu krokodyle. Jezioro Gatun jest zwane takze "Jeziorem Krokodyli" ze wzgledu na liczbe ich wystepowania. Jednak ataki krokodyli na ludzi sa bardzo rzadkim zjawiskiem, a to dlatego, ze maja one tyle ryb w wodzie, ze sa zbyt leniwe zeby uganiac sie za ludzmi. W zwiazku z tym, ze akurat tamtego dnia odbywala sie w tej restauracji jakas bardzo wazna kolacja, przy ktorej zasiadaly jakies wazne osobistosci z rzadu, nie pozwolono nam zrobic zdjec. No, ale jesli ktos czuje niedosyt, zapraszam do google.
 


Po nastepnych dwoch dniach odpoczynku, znow zapragnelismy przezyc cos niecodziennego wiec ja "wbilam" sie w zwiewna sukienke, moj maz w wygodne buty i na wlasna reke wyruszylismy w poszukiwaniu przygody do miasteczka (oddalonego 60km od naszego osrodka) o wdziecznej nazwie Penonome. Postanowilismy dojechac tam transportem miejskim, ktory okazal sie byc ciasnym busikiem bez pasow bezpieczenstwa, bez klimatyzacji, z miejscami dla 9 osob, a w efekcie, wlacznie z kierowca i "ochroniarzem" o twarzy boksera, bylo nas tam 19 osob! Ja, moj slubny i reszta to zbieranina pasazerow z okolicznych wiosek. Wsrod tych wszystkich ludzi ze skora w kolorze "tropical brown" czulam sie jak "biala nadeta arystokratka". W zadnym przypadku, ja nie bylam nadeta, ale chyba nieco przestraszona. Zwlaszcza kiedy przy predkosci 100km/h tym wypchanym po brzegi autkiem wchodzilismy w zakret. Bialosc mojej skory podkreslala dodatkowo biala wyszywana sukienka, ktora byla najmniej odpowiednim wyborem na taka wyprawe! No i slomkowy kapelusz! To sie wystroilam, phi!
 
Moj hiszpanski (mojego meza takze) pozostawia wiele do zyczenia... Wlasciwie wszystko zamyka sie w zaledwie kilku slowach: ola, senior albo seniora, gracias ewentualnie muchas gracias, cerveza i donde/de donde. Takze... bardzo ciezko nam bylo zapytac jak do hotelu pozniej wrocic, a wsrod lokalnych ludzi znalezc kogos, kto mowi po angielsku to nie lada zadanie. Takze na zapytanie mojego meza brzmiace mniej-wiecej: "De donde bus to Decameron?" uslyszelismy tylko "ok, ok!" i ujrzelismy wyszczerbiony usmiech i wystawiony w nasza strone kcikuk "ochroniarza". Moj maz wynagrodzil go napiwkiem o wysokosci 4 dolarow, zeby mogl sie podzielic z kierowca.
 
Miasteczko okazalo sie bardzo (hmmm) szare, brudne i male, a takze bardzo zatloczone, wiec nie spedzilismy w nim wiele czasu, maksymalnie dwie godziny. Pospacerowalismy, zrobilismy kilka zdjec, zakupilismy dwie butelki wody i w piekarni najlepsze rogaliki z dzemem jakie jadlam kiedykolwiek i wyruszylismy w poszukiwaniu jakiegos autobusu do domu. Zblizajac sie do punktu jaki wskazal nam sprzedawca pamiatek, zauwazylismy, ze przyjazny "ochroniarz" juz tam na nas czeka. Wyglada na to... ze razem z kierowca czaili sie na nasz powrot. I dopiero po powrocie do osrodka dowiedzielismy sie dlaczego. Otoz, ze zwyklego pasazera sciaga sie 50 centow za przejazd, natomiast z turysty 2 dolary. Za przejazd za dwie osoby zaplacilismy wiec 4 dolary plus dalismy kolejne 4 napiwku. To tak jakby autobusem jechalo 4 turystow, a bylo nas dwojka(no trojka, ale trzecie sie nie liczy jeszcze). Po takim napiwku kierowca i "ochroniarz" najzwyczajniej w swiecie liczyli na wiecej wiec krecili sie po miescie wygladajac nas i dajac nam ochrone na jaka zasluzylismy. Przy wysiadaniu z busika, moj maz znow wreczyl "chlopakom" napiwek (tym razem 6 dolarow) na co oni radosnie pomachali nam na pozegnainie i wyruszyli na poszukiwanie kolejnych chetnych na wycieczke turystow(czyt. frajerow zadnych przygody).
 

Dwa dni przed wyjazdem odwiedzilismy stolice, a w niej stare miasto...


 
...i te nowa jej czesc i to wrecz szokujace ile skarajnosci mozna zobaczyc przenoszac sie z jednej strony na druga. Po jednej stronie skrajne ubostwo, brudne dzielnice robotnicze, slamsy, a po drugiej budynki, w ktore inwestuje sie miliony dolarow i komercyjny przepych. Sklepy Prada, Gucci, Moshino na kazdym rogu, przepiekne restauracje, drapacze chmur, hotele, banki, krazace wokol nich Ferrari, Maserati i Bentley-e prowadzone przez kamerdynerow zarabiajacych na tym marne grosiny. Panama dopiero co wyrwala sie spod wladz Stanow Zjednoczonych i wiele jeszcze lat minie, az podniesie sie ekonomicznie. Mimo ze maja wszystko to co my, dla niektorych ciagle sa to jeszcze "zakazane owoce". A te wszystkie piekne i nowoczesne budowle to nic innego jak inwestycje zagranicznych bogaczy chcacych pomnozyc swoje "krocia".
 

Oczywiscie czym bylby wyjazd do Panamy bez zobaczenia Kanalu Panamskiego, o ktorym mowiono nam na lekcjach geografii? No wiec bylam, widzialam, ale nie czuje sie tym faktem poruszona. Moze moj maz byl bardziej podniecony niz ja... Te barki, lodzie, techniczne zagadnienia zwiazane z samym kanalem, liczby, statystyki. Eeeee tam! Ja wole malpy!
 
 
I tak wszystko co dobre, szybko sie konczy. Przyszlo nam spakowac manele i wracac do deszczowego Vancouver. Nie bede ukrywac, ze na lotnisku ogarnal mnie niezmierny smutek, ale ... wiem, ze jeszcze nie jedna wyprawa przed nami. Po wyjezdzie zostalo nam mnostwo niezapomnianych wspomnien i choc do samego posta podeszlam w sposob dosc "techniczny" to dla nas byla to bardziej "emocjonalna" rozrywka.
 
 
Tym najwytrwalszym, ktorzy osiagneli ten moment czytania, dziekuje za uwage i zapraszam na kolejny wpis, tym razem kosmetyczny. Pokaze Wam co kupilam sobie na otarcie lez!

wtorek, 5 marca 2013

Pamiatki z Panamy



Chyba dlugo mnie tu nie bylo...
Zanim zabiore sie za opisanie swojego pobytu w Panamie i pokaze Wam zdjecia, postanowilam, ze pochwale sie pamiatkami, ktore ze soba przywiozlam. 
Najciekawsza  zdobycza wg mnie jest moja nowa swinka-skarbonka zrobiona ze skorupy kokosa. To nic innego jak wydrazony kokos, poddany recznej obrobce jakiegos rzemieslnika. Jakis czas temu, zapragnelam miec taka skarbonke, ale wszystkie na jakie sie natknelam byly "made in China" z otwieranym spodem, a ze naleze do osob niezwykle niecierpliwych, taka skarbonka zdecydowanie nie jest dla mnie. Zeby sie dostac do tej, trzeba bedzie ja jakos otworzyc, a jak wszystkie wiemy... kokos to trudny orzech do zgryzienia :).

Nastepny gadzet ma dla mnie specjalne znaczenie sentymentalne. Podczas wizyty w miescie Panama odwiedzilismy cos w stylu centrum kultury, ktore zajmuje sie reprodukcja tradycyjnych gadzetow uzytkowanych niegdys przez panamskich indian. Sklepik przy centrum prowadzony byl przez rodowita indianke, ktorej imie w plemiennym jezyku brzmialo "Siostra Wiatru". Podeszlam do niej wskazujac palcem na moj wystajacy brzuch i zapytalam wprost: "Czy masz cos specjalnego dla mnie?". Wtedy ona kiwajac paluszkiem zaprowadzila mnie do szklanej lady z wyrobami ze zlota. Moj maz kupil mi dzwoneczek. Dzwoneczek, o ktorym jakis czas temu dzieki Niesii25 zrobilo sie glosno. Wiesza sie go nisko na brzuchu, tak aby nienarodzone dziecko moglo slyszec jego dzwiek. Dzwoneczek ten nie jest tylko po to, aby dzwonic. Wedlug indianskich wierzen, ten "stracholudek" na froncie ma odstraszac od dziecka zle dusze i chronic je przed zakleciami zlych ludzi. Akurat w ta czesc nie wierze, ale nosze ten wisiorek codziennie pod ubraniami umilajac jego dzwiekiem drzemke swojemu maluszkowi. Kiedy maluch sie urodzi zamierzam ten dzwoneczek wszyc w jego ulubiona zabawke.

I ostatnia pamiatka, ktora kosztowala mnie troche niepotrzebnego stresu, ale za to ani grosza. Juz Wam tlumacze dlaczego. Otoz nie ma przepisu zabraniajacego przewodzic w bagazu muszelek, ale ... wjezdzajac do jakiegokolwiek kraju w deklaracji celnej zwyklo sie pytac czy nie przewozi sie jakiegos rodzaju "soil"(ziemi, gleby). Jak widzicie w pojemniku na dnie jest piasek, a chyba nikt mi nie powie, ze piasek ukradziny z plazy to nie jest pewnego rodzaju ziemia... No coz. Zaryzykowalam i sklamalam w deklaracji ze nie wwoze do Kanady zadnej ziemi. Jakos przeszlo.
Taka pamiatke, moze sobie zrobic kazdy bez wzgledu na zdolnosci manualne i to praktycznie nic nie kosztuje. Pojemnik mialam w domu (mozna uzyc w tym celu ladnego sloika), na dno wysypalam czarny piasek (ktory gdzie-niegdzie wystepuje na wybrzezu Panamy od strony Pacyfiku), nastepnie przysypalam jasnym, nastepnie wylozylam uzbierane muszelki i kamyczki, posypalam zapachowymi groszkami (ktore wsypuje sie do szuflad) i wcisnelam swieczke, ktora tez mialam gdzies w szufladzie. I po co inwestowac w zbedne bibeloty z plastiku?
Kiedy bedziecie spedzaly wakacje nad morzem lub oceanem, nie zapomnijcie z plazy zabrac troche piasku i muszelek. W ten sposob mozecie stworzyc swoja niepowtarzalna pamiatke skrywajaca w sobie mnostwo osobistych wspomnien. Tylko nie bierzcie ze mnie przykladu i nie klamcie w deklaracji celnej.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Autobusy zaplakane deszczem... Bye, bye!




Poniedzialek, 11 lutego, godzina 17.30, Vancouver, Kanada.

Przypomnialo mi sie, ze zapomnialam cos kupic, wiec zalozylam kalosze, kurtke, wzielam parasol i wyruszylam do pobliskiego sklepu. Po drodze zrobilam zdjecie, zeby pokazac Wam z czym przyszlo mi sie zmagac od conajmniej 4 miesiecy. Kazdy dzien wyglada tak samo. Ciemno, szaro, buro i mokro jak cholera.

W sklepie dokonalam zakupu kosmetycznego. Filtr Neutrogena o faktorze 110! Nie, nie... Nie jestem wampirem. Potrzebuje go bo... Ale o tym zaraz.

W drodze powrotnej do domu zostalam ochlapana woda z kaluzy przez przejezdzajacy autobus i w glowe wbila mi sie piosenka Marylki :
 
"Do łezki łezka,
aż będę niebieska
w smutnym kolorze blue,
jak chłodny jedwab,
pustego nieba
zaśpiewam kolor blue. "
 
Nie popsulo mi to jednak humoru bo juz jutro o (mniej-wiecej) tej samej porze kola mojego samolotu dotkna rozgrzanej sloncem ziemi miasta Panama (w kraju Panama zeby bylo ciekawiej). Choc krotkie, to na pewno wakacje zrobia mi dobrze. Pakujac sie ciagle podspiewuje ta piosenke, ale jestem pewna, ze przejdzie mi z momentem, jak zobacze to, na co tak dlugo czekalam czyli SLONCE!
10 dni pod palmami z moczeniem tylka w wodzie i chodzenia po bielutkim  rozgrzanym piasku. Wiem, ze mi zazdroscicie. Nie musicie tego pisac. Sama sobie zazdroszcze! To moja ostatnia chwila, aby moc celebrowac swoj byt jako samodzielna jednostka i nie zamierzam tego czasu przegapic. To ja Was tu zostawiam i znow znikam.
 
Do szybkiego napisania. ;)

***
Ps. Strrrrrasznie Wam wszystkim dziekuje za gratulacje pod ostanim postem. Wasze zyczenia mnie uskrzydlily! I nie tylko mnie. Moja pociecha podrygiwala z radosci kiedy odpisywalam na komentarze!
 

środa, 6 lutego 2013

Jak to jest...?

Ostatnio obiecalam Wam, ze napisze co pochlonelo mnie do tego stopnia, ze tak rzadko tu bywam. Jednym wyrazem moglabym nazwac to zyciem. Jednak watpie, aby ta odpowiedz Was usatysfakcjonowala.

***
Jako mala dziewczynka przygladajaca sie swojej mamie nakladajacej maske z zoltka na twarz, nawijajaca wlosy na walki, krecaca sie przed lustrem i zmieniajaca co chwile ubrania, zastanawialam sie jak to jest byc KOBIETA. Jak to jest miec piersi, nosic stanik, moc sie malowac, chodzic do fryzjera, nosic buty na obcasie? Musialo minac ladnych pare lat abym mogla poczuc tego smak.
Nastepnie przyszla kolej na zastanawianie sie jak to jest BYC ZAKOCHANYM. Miec chlopaka, calowac sie z nim, przytulac, spotykac codziennie, kupowac sobie prezenty, klocic sie, rozchodzic, tesknic, potem do siebie  wracac. Jak to jest miec zlamane serce i czy za kazdym razem "zakochanie" jest takie samo. Jak smakuje kazdy kolejny zwiazek? Zastanawialam sie czy takie przejscia czegos ucza na przyszlosc.
Kiedy trafilam na tego wlasciwego mezczyzne, zaczelam sie znow zastanawiac, jak to jest jesli sie wezmie slub, czy to cos w ogole zmieni czy jest to komus potrzebne? A jesli juz to do czego? Czymze jest ten kawalek papierka i czy do czegos zoobowiazuje? Czy to cos zmienia miedzy dwojgiem ludzi? Nad tym nie mialam czasu sie dlugo zastanawiac. Zostalam ZONA.
Kiedy moje kolezanki i przyjaciolki, wszystkie naraz, jak "na hurra" zaczely zachodzic w ciaze zaczelam sie zastanawiac jakie to uczucie BYC W CIAZY. Miec duzy brzuch, nosic w sobie druga istote, czuc jej ruchy, czekac na nia i jak to jest kochac kogos, kogo nie mozna zobaczyc ani dotkanac? No i... o tym przyszlo mi sie przekonac niedawno. Jestem w 20tym tygodniu ciazy i jeszcze mniej-wiecej drugie tyle przede mna. Juz wiem jak to jest.
Staram sie nie myslec jak to jest to dziecko urodzic bo, najnormalniej w swiecie, boje sie porodu, ale juz zastanawiam sie jak to jest BYC MATKA. Kazdego dnia budzic sie ze swiadomoscia, ze jest taki, ktos, kto powstal ze mnie, jest ode mnie zalezny, kocha mnie bez wzgledu na to jaka jestem i ja tego kogos kocham bez wzgledu na to jakim jest. Jak smakuje ta MILOSC. Jak to jest byc obserwawanym przez tego kogos, kto siedzi na przeciwko i zastanawia sie JAK TO JEST byc doroslym?
Wiele razy zastanawiam sie "Jak to jest...?". Tylu jeszcze rzeczy przyjdzie mi doswiadczyc. Na mojej liscie miedzy innymi zostalo do sprawdzenia:
Jak to jest byc bogatym?
Jak to jest byc mezczyzna??? (hmmm?)
Jak to jest byc juz starym?

Czy tez zadajecie sobie czasem pytanie TO pytanie???
***
Jak powyzej, tyle u mnie w zyciu prywatnym. Rosne jak drozdzowa bulka, ale nawet mi sie to podoba. Czuje sie dobrze, aczkolwiek... inaczej. Duzo spie, duzo czytam, staram sie tez duzo ruszac. jem tyle samo, ale do diety dodalam wiecej slodkosci... Wiem, nie powinnam. Ale, no powiedzcie same, jak mozna dziecku odmowic czekolady ?!

Dziekuje Wam wszystkim za udzielenie sie pod ostatnim postem. Ciesze, sie ze poznalam Wasza opinie. Zauwazylam, ze nawet rozwijaly sie tam pewnego rodzaju dyskusje... Poczatkowo, chcialam na Wasze komentarze odpisac, ale doszlam do wniosku, ze kazdy ma swoje racje, a ja swoich nie bede forsowac na sile. Jesli sie ze mna zgadzacie, to wspaniale, jesli nie, podziwiam za wytrawalosc w swoich przekonanich.

sobota, 5 stycznia 2013

Powroty. Podsumowanie roku 2012.


 
Czy ktos tu jeszcze zaglada???
 
Na poczatek chcialam Wam zlozyc zyczenia noworoczne. Kazdej z Was z oddzielna zycze duuuzo zdrowia na caly 2013 rok, bo jak sama sie ostanio przekonalam na wlasnej skorze, jak go nie ma to wszystko inne przestaje byc wazne.
 
Wracam do Was, jednak w nienajlepszej formie. Choc po swiatecznej przerwie powinnam wrocic wypoczeta, pelna nowych wrazen i z glowa pelna pomyslow, to niestety, ale w tym roku stalo sie inaczej.
 
Ostatnie Swieta Bozego Narodzenia, zaliczaja sie do najbardziej pracowitego okresu w moim zyciu,. Oprocz samych przygotowan musialam spelnic codzienne zadania jakie dotycza zapewne wiekszosci z nas.  Moze odczuwam to wlasnie w ten sposob bo byly to pierwsze moje takie swieta, pierwsze w pelni przygotowane przeze mnie. Wigilia uplynela spokojnie przy suto zastawionym stole, pierwszy dzien swiat tak samo w kilkunastoosobowej garstce gosci. Drugi mialam spedzic z mezem w gorach, w sniegu po pas, popijajac goraca czekolade, ale niestety kiedy bylismy juz w drodze, zadzwonil telefon mojego meza. No i ... odebral go. Okazalo sie, ze jego przyjaciel byl w miescie z wizyta u rodziny, a ze mial nastepnego dnia wyleciec do Montrealu, a nie widzieli sie przez ostanie 6 lat, zjechalismy z drogi i trzeci dzien z kolei pelnilam role kelnerki i podawaczki. Oczywiscie przyjaciel przyjechal z zona i dziecmi i z bratem...
 
Po swietach odetchnelam z ulga, ze w koncu przyszed czas odpoczynku. Wybralismy sie do kina na film "Hobbit" i nie wiem czy byla to dobra decyzja. Film sam w sobie byl dosc ciekawy, na pewno efektowny, ale za nami siedzial jakis mlodzieniec, ktory ciagle prychal, smarkal, wzdychal, chrychal i nie wiadomo co jeszcze i tak oto zlapalam jakiegos potwornego wirusa. W pierwszym odruchu chcialam uruchomic media (telewizje, radio, gazety) i zaczac aktywne poszukiwania, co bym mogla "zaraziciela" wlasnorecznie udusic! Jednak z godziny na godzine czulam sie coraz gorzej i zabraklo mi na to energii. Przypuszczam, ze polowa ludzi z sali kinowej wyszla zarazona. 
 
W sylwestrowy poranek obudzilam sie plujac krwia, potwornie obolalym gardlem i pekajaca glowa. Pierwsze co bylam zmuszona zrobic, to odwolac rezerwacje naszych miejsc w lokalu, w ktorym mielismy sie bawic. Nasi znajomi nie byli zadowoleni... I przyznam, ze ja tez nie, do tego stopnia ze wpadlam w jakas dziwna furie i zaczelam wyc jak male dziecko. Moja "mala czarna" jeszcze powisi w szafie dlugi czas, moja nowo zakupiona na te okazje bizuteria, ciagle jeszcze z metkami, chyba wroci do sklepu, a rajstopy moze doczekaja sie lepszych czasow. Niech to szlak trafi! Sylwestra spedzilam z termometrem w buzi popijajac z kieliszka podgrzewana wode mineralna, ale... najwazniejsze, ze w dobrym towarzystwie. Moglo byc gorzej...
 
I tak, od 6 dni leze w lozku, pije hektolitry herbaty z cytryna i miodem na przemian z mlekiem z miodem i maslem, popijam syrop z cebuli i inne, te kupne, zjadam rosol tesciowej, smaruje sie masciami rogrzewajacymi, mierze goraczke, mocze stopy w goracej wodzie, kaszle jak smok, do tego smierdze czosnkiem jak stary drwal, a do mojego domu nie ma wstepu nikt oprocz mojego osobistego malzonka, ktory pielegnuje w sobie dokladnie ta sama zaraze.. Widzialam lekarza, pobral mi jakies wymazy i powiedzial ze skontaktuje sie ze mna jesli to grypa, do tej pory nie zadzwonil wiec chyba nie jest to tak powazne jak mi sie wydaje. W kadym badz razie, po raz pierwszy w zyciu mialam wrazenie, ze (doslownie) umieram z goraczki, czulam jak trace przytomnosc i nie zycze tego nawet... temu co mnie zarazil.
 
Jak same widzicie rok zaczelam "nieciekawie", ale mam nadzieje ze bedzie lepiej. Zadnych postanowien noworocznych nie uczynilam, bo nie mialam do tego glowy, ale na pewno jeszcze o tym pomysle. 
 
Poki co, postanowilam zeszly rok podsumowac TAG-iem, ktory krazy ostanio w blogosferze i bardzo chetnie zagladam do Waszych odpowiedzi na niego. Oto on:
 
Podsumowanie roku 2012:
 
Dominujące uczucie w 2012 roku?
Niestety, zmeczenie.
Co zrobiłaś po raz pierwszy w 2012 r.?
Plywalam na desce z zaglem.
Czego nie zrobiłaś w 2012 r.?
Nie zaczelam nic trenowac, a tak sobie obiecalam...
Słowo roku?
"Whatever!" uzywane w sytuacjach kiedy czesto "rence opadywuja".
Przytyłaś czy schudłaś?
Przytyłam, potem schudlam, potem znow przytylam. Czyli jak zwykle.  
Miasto roku?
Toronto.
Odwiedzone miejsca?
Glownie zakamarki Kolumbii Brytyjskiej, nie mialam czasu na "wybycie" gdzies dalej i na dluzej.
Ekscesy alkoholowe?
Zadnych.
Włosy dłuższe czy krótsze?
Dluzsze niz kiedykolwiek.
Wydatki większe czy mniejsze?
Zdecydowanie wieksze.
Wizyty w szpitalu?
Jedna, 24godzinna, pod obserwacja.
Miłość?
Stala i dojrzala.
Osoba, do której dzwoniłaś najczęściej?
Eve
Z kim spędziłaś najpiękniejsze chwile?
Z A.
Z kim spędziłaś najwięcej czasu?
Z A.
Piosenka roku?
Książka roku?
Alchemik
Serial roku?
Nie ogladam seriali.
Stwierdzenie roku?
Zyje sie tylko raz.
Trzy rzeczy, z których równie dobrze mogłabyś zrezygnować?
Podjadanie slodyczy, pozne chodzenie spac i kawa na miescie.
Najpiękniejsze wydarzenie?
Halloween!
2012 jednym słowem?
O.o. :)
 
xoxo.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Droga Czytelniczko (tudziez Czytelniku),

dziekuje Ci bardzo za pozostawienie komentarza pod moim postem. Jest on dla mnie motywacja do rowijania tego bloga. Jesli masz jakies pytania, postaram sie na nie szybko odpowiedziec.